niedziela, 25 listopada 2012

... est arrive

Nie przepadam za Beaujolais Nouveau czy Beaujolais Primeur, nie wyczekuję nadejścia trzeciego czwartku listopada i nie szaleję kiedy się tylko pojawi. To, że w piątek skosztowałem tegorocznego to czysty przypadek, przypadek i zaproszenie Roberta na pępkówkę. W takim przypadku nie wypada się wymawiać, nie ma przecież lepszej okazji do świętowania. Ale świętowanie w Krakowie, dla mnie oznacza abstynencję zazwyczaj, zatem po chwili wahania ustaliłem kolejność drinków: najpierw jedna lampka Beaujolais a potem konsekwentnie cola z cytryną. Cola jak cola, ale wino mnie zaskoczyło 3 razy. 
Pierwsze zaskoczenie to bukiet, a właściwie jego brak. Im bardziej wsuwałem nos do kieliszka tym bardziej bukietu tam nie było. Mimo pięknego, głębokiego, rubinowego koloru wino ma aromat wody mineralnej. Na szczęście nie ze zdroju Zuber, raczej jakiś neutralny i łagodny. Tak więc wino cieszy oko, ale nie nos. Drugie zaskoczenie przyszło z pierwszym łykiem, błyskawicznie wypełniło usta mnóstwem owocowych smaków, w których łatwo odszukać jabłko, jeżynę i słodką wiśnię z delikatną nutką czarnej porzeczki. Niewiarygodne, że wino o takim wspaniałym smaku ma tak mizerny zapach. Próbowałem podgrzać wino w dłoni, ale niestety nie udało się wyzwolić ciekawszego aromatu. 
Postanowiłem cieszyć się tym kieliszkiem długo, gdyż nie planowałem zamawiania następnego, odstawiłem więc kieliszek na bok, przekąszając tymczasem tapas, grilowaną chorizo, pikantne krewetki, kilka gatunków sera. Po serze mój apetyt na wino wzrósł, sięgnąłem zatem po kieliszek i doznałem trzeciego zaskoczenia. Wino straciło smak, absolutnie. Nie wiem czy to rezultat wietrzenia czy po ostrym serze moje kubki smakowe oczekiwały mocniejszych wrażeń, dość że efekt ostateczny był taki ze drugą połowę kieliszka wypiłem bez entuzjazmu. 
Podsumowując: dwa zaskoczenia negatywne, jeden duży plus. Ale tylko jeden plus zatem nie zamierzam kupować tegorocznego Beaujolais i pewnie przyszłorocznego również chyba ze znów się przydarzy pępkówka.

niedziela, 11 listopada 2012

Niebo nie spada na głowę

Uważałem Bonda, w wydaniu Daniela Craiga, za najgorszego z Bondów (może poza kreowanym przez George'a Lazenby). Niby nie jego wina, gra najlepiej jak umie, tyle, że postać została odarta z magii, uroku i charyzmy przez scenarzystów. No bo jak tu zachwycać się Bondem któremu, (przepraszam za kolokwializm) obijają ryja jacyś leszcze; albo któremu wszystko jedno czy martini będzie wstrząśnięte czy zmieszane, i który nie dysponuje żadnymi gadżetami. Takich agentów jest mnóstwo, jakbym chciał oglądać spoconego silnorękiego prostaczka to oglądałbym np. Johna Rambo.
Z dużą obawą zatem poszedłem obejrzeć Skyfall - myślałem ze tym razem niebo zwali mi się na głowę czyli że przeżyję najgorszy kataklizm, którego obawiają się nawet nieustraszeni Galowie,  wiecie z której wioski (alternatywnie rozważałem pójście na "W służbie Jej Królewskiej Mości"). Co gorsza, zaraz na początku filmu pojawia się scena, jakby wycięta z poprzednich części, na rękawie marynarki Bonda brakuje jednego guzika, straszne niedopatrzenie, prawdziwy Bond nie wyszedłby tak ubrany z hotelu. Widok ten pozbawił mnie nadziei na dobry film.

Co prawda chwile potem akcja ruszyła z kopyta i przez dłuższą chwilę można się było napawać sceną pościgu motocyklowego, ale nie jakiegoś zwyczajnego, brawurowy pościg w stylu Bonda z udziałem złego oraz atrakcyjnej dziewczyny. Postaram się oszczędzić spoilerów, ale muszę powiedzieć ze pomysł ścigania się motocyklami po dachu Wielkiego Bazaru w Istambule jest pierwsza klasa, tym bardziej że na tym dachu pościg się nie kończy.
Niestety pościg kończy się w sposób niefortunny i brakło, chyba nawet scenarzystom, pomysłu co dalej, więc choć potem akcja filmu nawiązuje do tego pościgu to pozostaje w narracji bolesna luka niewypełniona żadnym, nawet najbardziej nieprawdopodobnym, wyjaśnieniem. Na szczęście można się potem od tego oderwać, gdyż nowy Bond, staje się jakby starym. Wraca sarkastyczne poczucie humoru, wraca cynizm, nonszalancja, błyskotliwe riposty. Wraca stary dobry Aston Martin DB5, który przydaje się w chwili prawdziwej potrzeby. Pojawia się nowy Q i w związku z tym wracają gadżety, są żenujące jak nowy Q ale jednak są.
Wraca ........, nie nie napiszę kto jeszcze wraca, bo to byłby już gruby spoiler, ale chyba nic nie stoi ma przeszkodzie żeby powiedzieć, że wraca panna Monypenny. Wraca moja wiara w Bonda i już czekam aż Bond powróci.