Nie przepadam za książkami biograficznymi, nawet biografii Jobsa nie czytałem, i pewno gdybym wiedział co się ukrywa za tytułem "Na tropie Tutenchamona" pewnie bym po niego nie sięgnął. Liczyłem, że znajdę się w świecie Hatszepsutów, Amenhotepów, faraonów, bogów i kapłanów. Chciałem ten starożytny świat poznać i zrozumieć.
Tymczasem poznałem historię angielskiego chłopaka, który dzięki swojemu talentowi malarskiemu trafił do Egiptu aby kopiować hieroglify. Pracując przy wykopaliskach szybko się uczył, poznawał historię i wreszcie natrafił na historię młodego faraona, którego grób nie został jeszcze odkryty - Tutenchamona. Ulega wręcz obsesyjnemu pragnieniu odnalezienia jego grobu, wbrew opiniom wszystkich autorytetów, poszukiwaczy, złodziei zarówno egipskich jak i angielskich oraz wszystkich innych nacji szukających szczęścia i bogactwa w Dolinie Królów. Swoją obsesję karmi faktem, że nikt dotychczas nigdzie nie znalazł żadnych artefaktów z imieniem młodego faraona, zatem grób nie został jeszcze odkryty. Umiera ze strachu za każdym razem gdy okazuje się, że jakaś ekipa dokonała odkrycia nowego grobu, i z ulgą przyjmuje wiadomość, że to nie grób Tutenchamona. Pragnie być tym, który pokaże ostatniego faraona światu i czuje pradawną siłę, moc, która mu podpowiada ze to on został do tego wybrany.
Mimo całej mistyki Cartera, autor jego historię opowiada raczej beznamiętnie, przedstawiając odrobinę tylko sfabularyzowane fakty, jakby w obawie, że popuszczając wodze fantazji może naruszyć prawdę historyczną. Stąd w wielu miejscach fabuła się rwie lub przeskakuje jak igła po starej płycie winylowej. Na początku mnie to raziło, ale teraz znając całą historię doceniam ten zabieg i myślę, że taki a nie inny sposób prowadzenia narracji był zamierzonym efektem a nie wynikiem braku talentu autora.
Bowiem Howard Carter był człowiekiem bezkompromisowym, prostolinijnym, pewnym siebie i swoich racji. Nie potrafił posługiwać się fortelem ani pochlebstwem, mimo, że znał realia Egiptu początku wieku XX gdzie bakszysz był elementem powszechnie uznanym, widać w jego postępowaniu brak swobody w jego wręczaniu. Historia jego nieustającej walki z bezduszną biurokracją, arogancją poszukiwaczy przygód i skarbów, bezczelnością złodziei i przemytników budzi coraz większy podziw i sympatię dla Howarda, który wszystko co czyni robi nie dla pieniędzy, nie dla poklasku nie dla chwały ale skromnie i rzetelnie pragnie odnaleźć, zabezpieczyć, pokazać światu i przechować dla przyszłych pokoleń kulturę, sztukę i cywilizację kraju faraonów.
Śmierć Howarda Cartera, odrzuconego przez Anglików, bo życie spędził w Egipcie, choć dzięki niemu wiele skarbów trafiło do British Museum; odrzuconego przez Egipcjan bo był imperialistą choć dzięki niemu największe skarby Egiptu nie zostały zniszczone albo rozkradzione; odrzuconego przez naukowców, bo był niewykształcony, choć nikt nie miał odwagi podjąć za niego prac; odrzucony przez arystokrację, bo nie miał właściwego pochodzenia, choć walczył aby sponsorzy poszukiwań uzyskali zwrot kosztów, i jego pogrzeb, w którym uczestniczyło zaledwie kilka osób, był smutnym zwieńczeniem jego skromnego życia.
Tymczasem poznałem historię angielskiego chłopaka, który dzięki swojemu talentowi malarskiemu trafił do Egiptu aby kopiować hieroglify. Pracując przy wykopaliskach szybko się uczył, poznawał historię i wreszcie natrafił na historię młodego faraona, którego grób nie został jeszcze odkryty - Tutenchamona. Ulega wręcz obsesyjnemu pragnieniu odnalezienia jego grobu, wbrew opiniom wszystkich autorytetów, poszukiwaczy, złodziei zarówno egipskich jak i angielskich oraz wszystkich innych nacji szukających szczęścia i bogactwa w Dolinie Królów. Swoją obsesję karmi faktem, że nikt dotychczas nigdzie nie znalazł żadnych artefaktów z imieniem młodego faraona, zatem grób nie został jeszcze odkryty. Umiera ze strachu za każdym razem gdy okazuje się, że jakaś ekipa dokonała odkrycia nowego grobu, i z ulgą przyjmuje wiadomość, że to nie grób Tutenchamona. Pragnie być tym, który pokaże ostatniego faraona światu i czuje pradawną siłę, moc, która mu podpowiada ze to on został do tego wybrany.
Mimo całej mistyki Cartera, autor jego historię opowiada raczej beznamiętnie, przedstawiając odrobinę tylko sfabularyzowane fakty, jakby w obawie, że popuszczając wodze fantazji może naruszyć prawdę historyczną. Stąd w wielu miejscach fabuła się rwie lub przeskakuje jak igła po starej płycie winylowej. Na początku mnie to raziło, ale teraz znając całą historię doceniam ten zabieg i myślę, że taki a nie inny sposób prowadzenia narracji był zamierzonym efektem a nie wynikiem braku talentu autora.
Bowiem Howard Carter był człowiekiem bezkompromisowym, prostolinijnym, pewnym siebie i swoich racji. Nie potrafił posługiwać się fortelem ani pochlebstwem, mimo, że znał realia Egiptu początku wieku XX gdzie bakszysz był elementem powszechnie uznanym, widać w jego postępowaniu brak swobody w jego wręczaniu. Historia jego nieustającej walki z bezduszną biurokracją, arogancją poszukiwaczy przygód i skarbów, bezczelnością złodziei i przemytników budzi coraz większy podziw i sympatię dla Howarda, który wszystko co czyni robi nie dla pieniędzy, nie dla poklasku nie dla chwały ale skromnie i rzetelnie pragnie odnaleźć, zabezpieczyć, pokazać światu i przechować dla przyszłych pokoleń kulturę, sztukę i cywilizację kraju faraonów.
Śmierć Howarda Cartera, odrzuconego przez Anglików, bo życie spędził w Egipcie, choć dzięki niemu wiele skarbów trafiło do British Museum; odrzuconego przez Egipcjan bo był imperialistą choć dzięki niemu największe skarby Egiptu nie zostały zniszczone albo rozkradzione; odrzuconego przez naukowców, bo był niewykształcony, choć nikt nie miał odwagi podjąć za niego prac; odrzucony przez arystokrację, bo nie miał właściwego pochodzenia, choć walczył aby sponsorzy poszukiwań uzyskali zwrot kosztów, i jego pogrzeb, w którym uczestniczyło zaledwie kilka osób, był smutnym zwieńczeniem jego skromnego życia.
Christian Jacq, Na tropie Tutenchamona.