Nie przepadam za Beaujolais Nouveau czy Beaujolais Primeur, nie wyczekuję nadejścia trzeciego czwartku listopada i nie szaleję kiedy się tylko pojawi. To, że w piątek skosztowałem tegorocznego to czysty przypadek,
przypadek i zaproszenie Roberta na pępkówkę. W takim przypadku nie
wypada się wymawiać, nie ma przecież lepszej okazji do świętowania. Ale
świętowanie w Krakowie, dla mnie oznacza abstynencję zazwyczaj, zatem po chwili wahania ustaliłem kolejność drinków: najpierw jedna lampka Beaujolais a potem konsekwentnie cola z cytryną. Cola jak cola, ale wino mnie zaskoczyło 3 razy.
Pierwsze zaskoczenie to bukiet, a właściwie jego brak. Im bardziej wsuwałem nos
do kieliszka tym bardziej bukietu tam nie było. Mimo pięknego,
głębokiego, rubinowego koloru wino ma aromat wody mineralnej. Na
szczęście nie ze zdroju Zuber, raczej jakiś neutralny i łagodny. Tak
więc wino cieszy oko, ale nie nos.
Drugie zaskoczenie przyszło z pierwszym łykiem, błyskawicznie wypełniło usta
mnóstwem owocowych smaków, w których łatwo odszukać jabłko, jeżynę i
słodką wiśnię z delikatną nutką czarnej porzeczki. Niewiarygodne, że
wino o takim wspaniałym smaku ma tak mizerny zapach. Próbowałem podgrzać
wino w dłoni, ale niestety nie udało się wyzwolić ciekawszego aromatu.
Postanowiłem cieszyć się tym kieliszkiem długo, gdyż nie planowałem zamawiania
następnego, odstawiłem więc kieliszek na bok, przekąszając tymczasem
tapas, grilowaną chorizo, pikantne krewetki, kilka gatunków sera. Po
serze mój apetyt na wino wzrósł, sięgnąłem zatem po kieliszek i doznałem
trzeciego zaskoczenia. Wino straciło smak, absolutnie. Nie wiem czy to
rezultat wietrzenia czy po ostrym serze moje kubki smakowe oczekiwały
mocniejszych wrażeń, dość że efekt ostateczny był taki ze drugą połowę
kieliszka wypiłem bez entuzjazmu.
Podsumowując: dwa zaskoczenia negatywne, jeden duży plus. Ale tylko jeden plus zatem
nie zamierzam kupować tegorocznego Beaujolais i pewnie przyszłorocznego
również chyba ze znów się przydarzy pępkówka.