środa, 28 grudnia 2011

Nowozelandzkie olśnienie

W powszechnej opinii wino z zakrętką kojarzy się źle. I słusznie. Ja również uważam, że wino zakręcone nie ma klasy, że jest w nim coś wulgarnego, że jest jak napój do natychmiastowego wypicia, że jest jak hamburger na obiad. Moje dotychczasowe doświadczenia z takimi winami nie były najlepsze. Może właśnie stąd brała sie moja rezerwa w stosunku do win z Nowej Zelandii, które bardzo często nie mają klasycznego korka.
Dałem się jednak namówić mojej winnej muzie na Saint Clair Wairau Reserve - Sauvignon Blanc - 2010. I nie żałuję. Było wspaniałe. Cudowny owocowo-słodkawy bukiet, bardzo wyrazisty jak na białe wino. Smak zbalansowany, o właściwej kwasowości, w którym można było się doszukać resztek cukru. Każdy łyk pieścił język i podniebienie zachęcając do kolejnych.
Idealnie komponuje się z łagodną białą rybą, ale coś mnie kusi, żeby następną butelkę przechować do lata i sprawdzić jak będzie gasiło pragnienie w upalne popołudnie, wtedy oczywiście z owocami.
Gdybyż jeszcze ta klasyczna burgundzka butelka, z elegancką, znamionującą klasę etykietą została wyposażona w korek. Widać nie można miec wszystkiego.
Jednak każdemu polecam to wino, czaruje i uwodzi.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Gwiazdy błyszczą, gwiazdy gasną

Burleska - musical pokazujący historię klubu w L.A. - można powiedzieć, ze typowy hollywoodzki musical, o fabule płaskiej jak lodowisko, schemat historii znany z tysięcy wzruszających filmów z happy-endem. Postaci archetypicznie typowe: wiadomo kto jest dobry choć szorstki, kto zły choć ujmujący, kto zdolny i ambitny choć skromny i niedoceniany.

Czy warto więc oglądać? Czy Burleska bardziej czaruje czy bardziej rozczarowuje? Czy jest coś co ten film ratuje?

Jest. Oglądając film sam sobie powiedziałem, że chciałbym w takim klubie posiedzieć, chciałbym obejrzeć ten show, bardziej uwodzicielski niż pornograficzny, chciałbym zwyczajnie pobyć w tej kabaretowej atmosferze, w atmosferze bardziej paryskiej niż vegaskiej. I to główny atut tego filmu, show toczący się w tle przerywający zasadniczy nurt fabuły (nie ciekawej, co podkreślam) jedynie tańcem i piosenkami.
Co w tym filmie zobaczą mężczyźni? Mężczyźni, to oczywiste, zobaczą stylowo rozebrane kobiety, tańczące energicznie i erotycznie i pewnie na niewiele więcej zwrócą uwagę.
Czy jest coś dla kobiet? Ciekawe układy taneczne, inspirujące stroje i dodatki, występujący w drugim planie przystojni mężczyźni. Ale z tymi mężczyznami jest pewien kłopot, bo są tam albo przystojniacy w typie macho ale będący gejami, albo heterycy pozujący na gejów. Któryż to już film, w którym wątek homoseksualny jest całkowicie po nic i wygląda tylko jak ukłon producenta czy reżysera w stronę środowisk gejowskich.

Jest jeszcze jeden element, symbol przepływającego czasu, dwie gwiazdy - Cher i Christina Aguilera. Odchodząca gwiazda coraz mniej widoczna w blasku wybuchających supernowych, szukająca swojej niszy w klubach o specyficznym klimacie. Żal się robi człowiekowi słuchającemu Cher na tle kreacji wokalnej Christiny. Odchodząca gwiazda potrafi jednak pokazać swoją klasę, i styl i moc. Na długo pozostają w pamięci dźwięki tanga - wiodącego tematu tego filmu.

W sumie film jednak czaruje.